Jestem żonata od ponad roku. Przed ślubem ani razu nie byliśmy u siebie w domach dłużej niż kilka godzin, spotkaliśmy się zazwyczaj u niego gdzie obsługiwała nas jego mamusia. Cztery miesiące po ślubie wyprowadziliśmy się od swoich rodziców i zamieszkaliśmy we własnym domku. Wyprowadzka była opóźniona (przeprowadzka miała być w noc po ślubie) gdyż niestety był problem z budowlańcami (nie jeden). On teraz dużo pracuje, ja pracuje na etacie 8h, pracę mam pod domem w pobliskim biurze rachunkowym. Gdy wraca do domu, zaledwie 40 minut po moim przyjściu narzeka, a właściwie od miesiąca robi awantury że nie ma posiłku na stole gdy wraca z pracy. Gdy mówię że wróciłam 40 minut temu każe mi nie pyskować. Rano gdy wychodzi (przed 6) często mnie budzi i pyta się gdzie ma wyprasowaną koszulę bądź spodnie, choć wieczorem dokładnie wyjaśniam co i jak. Ostatnio przez pół niedzieli była kutnia bo źle sparowałam mu skarpety i spóźniliśmy się do kościoła przez szukanie do pary. Te skarpety różniły się jakimś małym znaczkiem więc po całym dniu pracy w księgowości mogłam coś zwyczajnie pokręcić!
Żony, pomóżcie! Czy wikt i opierunek męża to naprawdę obowiązek żony?? Czy wasi mężowie naprawdę nie pomagają w domowych czynnościach? Nigdy nie obiorą ziemniaków ani nie zrobią sobie prania? Czy jestem skazana na posługę mojemu mężowi mimo, że ja również przynoszę pieniądze do domu?