Ślub mamy zaplanowany a mieszkać jeszcze nie wiemy gdzie będziemy. Ja chciałam wynajmować mieszkanie, odłożyć trochę kasy, zdobyć dobre dochody i kupić własne M na kredyt. Natomiast Jego rodzice przekonują nas do zamieszkania u nich. Mają nowy duży dom, wydali na niego masę kasy. On ma siostrę, która tam mieszka ale wpada dosłownie tylko nocować. My mielibyśmy tam poddasze: dwa duże pokoje i łazienkę wspólną z siostrą. Trochę nie wyobrażam sobie jakbyśmy miały się dzielić jej sprzątaniem. Mimo to jej wykończenie i wygląd tej łazienki zachęca by tam zamieszkać. On jest do tego coraz bardziej przekonany, jednak ja nie.
Pytanie jak się ma to do religii. Do bycia katolikiem. Ktoś, ktoś przecież bardzo bliski bo teściowie, chce mi za darmo dać dach nad głową (tzn. do rachunków pewnie byśmy się dokładali, ale za wynajem nie płacimy) a ja tego nie biorę. Czy robię źle? Z drugiej strony "napycham kieszenie obcym" dając przynajmniej 900 zł odstępnego za wynajem no i opłaty do spółdzielni. Niestety na mieszkanie państwowe w Polsce nie ma co liczyć...
Jak wy to widzicie? Argument by jeszcze był, jakbyśmy pracowali w innym mieście. Ale pracujemy w tym samym gdzie stoi dom teściów. Dobrze czy nie dobrze? Sama nie wiem. A może ja będę musiała zrezygnować z pracy i wychowywać dzieci? Wtedy raczej nie starczy nawet na ten wynajem...
Co robić? Teściowa nie jest mi wrogą osobą, jest dla mnie miła, przyjazna, dobrze nastawiona, od pierwszej wizyty wywarłam na niej pozytywne wrażenie. Nie mam z nią zatargów więc może to mieszkanie nie jest złym pomysłem?